Miasto znane nam przede wszystkim z „Przedwiośnia” Żeromskiego. Kraj, który mógłby być drugim Dubajem dzięki złożom ropy. Miejsce, gdzie skrajność goni skrajność a absurdy są na porządku dziennym. Taka właśnie jest stolica Azerbejdżanu. Chaotyczna, gorąca, pachnąca naftą, hałaśliwa, ale urzekająca swoją odmiennością i egzotyką, brzydotą i pięknem.
THE LAND OF FIRE
Baku już z samolotu robi ogromne wrażenie – oficjalnie zamieszkuje je około dwa miliony obywateli, jednak prawdziwe dane pozostają zagadką. Z daleka widoczne są szyby na platformach wiertniczych; nie przypadkiem miejscowi nazywają swój kraj ziemią ognia (tak zresztą brzmi jedno z tłumaczeń jego nazwy). To właśnie płytko położone pokłady ropy i gazu były inspiracją do budowy świątyń zoroastriańskich, w których palił się wieczny płomień. Jedna z nich zachowała się nawet do dzisiaj na przedmieściach Baku.
Land of Fire ma też swoje inne znaczenie. Ziemie te od wieków zamieszkiwane przez wiele narodów podbijane były kolejno przez Arabów, którzy upowszechnili tu islam, Turków, którzy są przodkami dzisiejszych Azerbejdżan (tak brzmi poprawna nazwa, Azerowie bowiem wymarli dawno temu) i na koniec przez Rosję. Dziś panuje tu względny spokój, jednak kraj jest jak drzemiący wulkan. Rdzennie Armeński Górny Karabach, do którego prawa rości sobie także Azerbejdżan, wciąż jest przedmiotem sporu między tymi państwami. Obecnie terytorium jest pod kontrolą Ormian, ma też swoje własne struktury i rząd, ale słychać głosy o planach wzmocnienia armii przez Azerów i upomnienie się o ten region. Można się więc spodziewać, że sytuacja na Kaukazie nie ustabilizuje się w najbliższym czasie.
OJCIEC NARODU WIECZNIE ŻYWY
Krótko po upadku Związku Radzieckiego prezydentem został Heydar Alijev. Funkcję tą pełnił dziesięć lat, faktycznie jednak u władzy był aż trzy dekady – wcześniej jako przewodniczący KGB, I Sekretarz Komunistycznej Partii Azerbejdżanu, a także jako pierwszy muzułmański wiceminister ZSRR. Po ogłoszeniu niepodległości zastąpił na stanowisku ówczesnego prezydenta i całą władzę skupił w dobrych – bo swoich – rękach. Mimo, iż dwukrotnie wygrał wybory, były one ogólnie uznane za niedemokratyczne. Za jego rządów w kraju rozpowszechniła się korupcja, naraził się też władzom Rosji gdy wybudował rurociąg naftowy do Turcji omijając ten kraj. Był to punkt zwrotny w polityce Moskwy – do tej pory popierającej Azerbejdżan, później stającej po stronie Armenii w konflikcie o Górny Karabach. Nic co dobre nie trwa jednak bez końca, i tak też nadchodził kres panowania Heydara Alijeva. Wcześniej zapewnił zatem synowi zwycięstwo w kolejnych wyborach (znów powszechnie uważanych za sfałszowane przez obserwatorów którzy jednak bali się zareagować). Tym prostym sposobem Ilham Alijev, wcześniej zajmujący się głównie trwonieniem pieniędzy w kasynach kontynuuje rządy ojca. Od tego czasu działalność przybytków hazardu została w kraju zdelegalizowana, a Alijev senior mógł z czystym sumieniem przenieść się na tamten świat. Ale, choć pochowany pięć lat temu, w Azerbejdżanie wciąż żywa jest pamięć o nim. Na każdym kroku spotykamy billboardy z uśmiechniętym bądź zadumanym nad losem ojczyzny ojcem narodu. Co ciekawe syn nigdy nie występuje na nich sam. Ponadto wszelkie główne ulice, place, prospekty, tak samo jak lotnisko noszą imię jednego z przedstawicieli rodu. Ba, 15 czerwca obchodzony jest Dzień Ocalenia Narodowego czyli rocznica objęcia władzy przez wielką dynastie. Mijamy też pomniki oraz myśli wykute złotymi literami i towarzyszące obywatelom nawet w przejściu podziemnym.
BYLE DO PRZODU
Przejścia podziemne są w Baku wyłożone marmurem, podobnie jak budynek portu lotniczego i stacje metra. W tym kraju marmur nie jest niczym wielkim, ot, tak samo jak w Polsce powszechny jest wapień. Normalne przejście przez jezdnię, nawet po pasach i na zielonym świetle to ryzykowanie życiem. Kierowcy nie mają tu w zwyczaju zwalniać przed „zebrą”, o przepuszczeniu pieszego nie wspominając; nawet, gdy ten stoi bezradnie na środku uwięziony między pędzącymi w obie strony pojazdami. Tak wygląda zresztą cały ruch uliczny w Baku. Kolory świateł w miarę respektowane są tylko w centrum i to za dnia. Poza tym obowiązuje jedna zasada – gaz do dechy i do przodu. Jazda polega na szalonym slalomie pomiędzy samochodami, pasów ruchu nie traktuje się poważnie bo przecież zawsze można gdzieś się jeszcze wcisnąć. Na skrzyżowaniu pierwszeństwo przejazdu to mrzonka – każdy jedzie po prostu do przodu, a na środku znajduje jakąś szczelinę w chaosie pojazdów. Skręcanie w prawo z lewego pasa czy zawracanie z prawego są tu na porządku dziennym i nikt nie przejmuje się, że bez ostrzeżenia zajeżdża drogę innym. Nawet kierunkowskazy wyszły już z użytku – większość ma na stałe włączone światła awaryjne. Kierowcy komunikują się gestami oraz nieustającym koncertem klaksonów – najciekawsze są te imitujące syrenę policyjną. Jazda taksówką zapewnia więcej wrażeń niż niejedna kolejka górska, nasz szofer z satysfakcją obserwował nasze miny gdy prawie lakier w lakier z innymi szaleńcami pędził po ulicach Baku. Trzeszczące orientalne rytmy, czy wręcz podśpiewywanie sobie dopełniały całości. W takich warunkach trzeba być przygotowanym na wszystko, nie zastanawialiśmy się więc zbytnio skąd na ruchliwym nawet o tej porze rondzie wziął się jeździec na koniu spokojnie przemierzający stolicę. Nie zdziwiło nas też wcale gdy kierowca zatrzymał się by zapytać kolegów po fachu o drogę. Fach to zresztą dużo powiedziane – by zostać taksówkarzem wystarczy zdezelowana Łada, szyld „Taxi” na dachu i już – żadnych licencji, egzaminów czy taksometrów; co w połączeniu z ogromem tego miasta wyjaśnia niezbyt dokładną znajomość topografii.
Tu trzeba wspomnieć o kolejnym charakterystycznym elemencie w Baku. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy tylu najnowszych modeli Lexusa, Hammera, BMW czy Mercedesa naraz co tutaj. A obok nich rozklekotane Wołgi i Dacie – nic pośredniego. I mimo szaleńczych rajdów po wątpliwej jakości drogach – przez cały pobyt nie widzieliśmy ani jednej stłuczki. Może więc jest w tym jakaś metoda?
MIASTO SKRAJNOŚCI
Eleganckie Mercedesy i zdezelowane Łady – kontrasty widoczne są w Baku na każdym kroku. Centrum i Stare Miasto, które zwiedzamy z przewodnikiem są czyste, zadbane a wieczorem ładnie oświetlone. Nadmorski bulwar tętni życiem do późna. Ale nie dajmy się zwieść pozorom – wystarczy oddalić się nieco od śródmieścia by zauważyć drugą, prawdziwą twarz miasta. To już nie nowoczesna metropolia z mnóstwem wieżowców (chyba jedno z niewielu miejsc gdzie wciąż buduje się olbrzymie mrówkowce). Widać, że wiele z tych budynków już niszczeje, choć nie zostały jeszcze ukończone – i zapewne nigdy nie będzie. A tu i ówdzie w gołych murach wprawione okna i klimatyzacja; znak, że mieszkają tu dzicy lokatorzy. Poza tym osiedla siermiężnych, sypiących się bloków, w których każdy balkon został zabudowany inaczej, a suszące się na długich sznurach pranie tylko podkreśla brzydotę całości. Każdy element ma inny kolor, nic tu do niczego nie pasuje, prawo budowlane czy pozwolenie na budowę to pojęcia zupełnie obce w tym miejscu. Przy głównej autostradzie wiodącej z lotniska do centrum jeszcze ciekawsze obrazki – dom (o ile to słowo nie jest w tym przypadku użyte na wyrost) składający się z gołych murów, bez sufitów, okiennic i frontowej ściany. W środku kanapa z której rodzina obserwuje ruch drogowy. Nigdzie nie widać żadnych zwierząt, podczas całego pobytu spotkaliśmy zaledwie jednego małego i chudego kota – jak wytłumaczył, i to całkiem poważnie, nasz przewodnik, po psach ślad zaginął od kiedy otwarto tu sporo chińskich i koreańskich restauracji. Wszędzie unosi się woń ropy, woda w morzu jest tak zanieczyszczona, że dopiero 60 kilometrów za Baku można się kąpać, przy czym czystość piasku na plaży pozostawia wiele do życzenia. Delikatny, wiejący tylko czasami wiaterek nie łagodzi żaru jaki płynie z nieba, o pierwszej w nocy termometr nadal wskazuje 31 stopni. Nic dziwnego, że całe rodziny z małymi dziećmi wciąż spacerują szukając oddechu. Mężczyźni chodzą często objęci lub pod rękę, co choć dla nas może być szokujące tu jest zwyczajnym sposobem okazywania sobie przyjaźni. Ci o odmiennej orientacji wyróżniają się w inny sposób – tylko oni ubierają krótkie spodenki, reszta preferuje długie, najczęściej garniturowe, w rzadkich przypadkach dżinsy. Do tego obuwie raczej eleganckie niż sportowe lub sandały. Kobiety ubierają się przeważnie po europejsku choć widuje się też tradycyjnie zakryte twarze. Skąpe stroje nie są mile widziane, zwłaszcza poza stolicą. Choć dominującą religią jest islam, kraj jest liberalny, a z muzułmańskich zasad nigdy wiele sobie nie robił. Mimo, że wiara ta zabrania przedstawiania istot żywych, wiele budowli i to powstałych już w średniowieczu łamie tą zasadę, czym swego czasu bardzo zbulwersowani byli goście z bardziej ortodoksyjnych państw takich jak na przykład Iran.
OD ARABÓW PO GORĄCZKĘ ROPY NAFTOWEJ
Najbardziej charakterystycznym zabytkiem w Baku jest Baszta Dziewicza, niegdyś położona tuż przy brzegu morza a dziś oddalona od niego o jakieś 200 metrów. Legenda głosi, że owdowiały władca zakochał się w swojej córce i postanowił się z nią ożenić. Dziewczyna chcąc uniknąć kazirodczego związku postawiła warunek, że najpierw ma zbudować jej wysoką wieżę. Ojciec spełnił prośbę, jednak córka wciąż twierdziła że budowla jest zbyt niska. W końcu zniecierpliwiony mężczyzna nie chciał dłużej już czekać i zarządził natychmiastowy ślub. Dziewczyna wówczas wybłagała, by pozwolił jej raz tylko wejść na wieżę i stamtąd spojrzeć na swój kraj, po czym ze szczytu rzuciła się do morza. Tyle ludowe opowieści, prawda jest dużo mniej dramatyczna i budynek najprawdopodobniej pełnił rolę latarni morskiej. Z baszty już tylko kilka kroków do Starego Miasta – warto wspomnieć, że to właśnie tutaj kręcono większość scen filmu „Jak rozpętałem II Wojnę Światową”. Dzielnica, otoczona murami stanowi prawdziwą perełkę stolicy. Dawne karawan serai – miejsce odpoczynku karawan, w którym było także źródło wody obecnie zamienione zostało na najbardziej oryginalną restaurację Baku. Jadają tu politycy przyjeżdżający z wizytą, ceny zatem też stoją na odpowiednim poziomie. Pałac Szywarszachów skąd rozlega się piękny widok na miasto można zwiedzić za drobną opłatą. Stare mury, pełne pięknych detali architektury islamu z pewnością kryją niejedną jeszcze tajemnicę. Dopiero w latach 60. minionego wieku udało się na przykład, i to całkiem przypadkiem, ustalić budowniczego grobowca władców – zabronione było bowiem podpisywanie się na swoim dziele. Zagadkę rozwiązała radziecka pani naukowiec biorąca udział w pracach restauracyjnych, kiedy przeglądając się w lusterku odkryła, iż wzór na który do tej pory nie zwracano uwagi stanowi lustrzane odbicie nazwiska twórcy. Wrażenie robi także stary meczet, z wydzieloną częścią dla kobiet oraz ruiny łaźni.
Po odkryciu złóż ropy (miało to miejsce dwukrotnie, gdyż pierwsze płytko zlokalizowane szybko się wyczerpały, do pomocy przy szukaniu głębszych pokładów zaproszono już zachodnie koncerny) z dnia na dzień można było dorobić się fortuny. Do Baku ściągali ludzie z całego świata skuszeni wizją łatwych pieniędzy. W epoce gorączki naftowej powstało tu wiele pięknych kamienic projektowanych przez polskich architektów. Koszt budowy samej siedziby Rady Miejskiej kosztował tyle, ile wynosiła wówczas 1/3 całego budżetu Sankt Petersburga. Oburzało to zresztą bardzo przedstawicieli Rosji, że taka prowincja stawia sobie tak wystawne budowle, na co w odpowiedzi usłyszeli, że siedziba ma być tak wielka, jak wielki jest cały Azerbejdżan. Trzeba wspomnieć, że już wówczas miejscowi bogacze urlopy spędzali w tak modnych kurortach jak Baden-Baden.
Tuż obok żółty budynek, wzorowany na kasynie w Monte Carlo. O ekscesach jakie miały miejsce na jego tarasie krążyły podobno legendy, a wszystkie kamienice dookoła stawiano jeszcze wyższe by z góry dojrzeć to na własne oczy.
Kolejny punkt zwiedzania to bogato zdobiony budynek – powstał on za sprawą pewnego milionera, który w ten sposób chciał uczcić pamięć syna. Chłopak ów chorował długo i mimo wysiłków europejskich nawet lekarzy zmarł. Później dzieło zostało zniszczone przez Sowietów, a następnie odbudowane, przy czym dodano dodatkowe ozdobniki w postaci radzieckich gwiazd.
Milionerów zresztą w ówczesnym Baku nie brakowało. Jeden z nich będący wojskowy, zakochał się w pięknej śpiewaczce operowej i po długich staraniach sprowadził ją na występy do stolicy. Jako, że miasto nie posiadało wówczas odpowiedniego ku temu budynku, koncerty odbywały się w halach cyrkowych i kasynach. Tournee szybko dobiegło końca, urządzono więc pożegnalne przyjęcie, na którym mężczyzna zapytał ukochaną kiedy znów odwiedzi Azerbejdżan. Jego zdziwienie musiało być spore, gdy ta odpowiedziała, że najprawdopodobniej nigdy. Dlaczego? Ano, nie była przyzwyczajona do występów w tego typu przybytkach. Niezrażony milioner zaprosił ją wówczas za rok, i zapewnił, że będzie tu najpiękniejsza hala koncertowa w jakiej występowała. Zarówno dziewczyna jak i reszta biesiadników nie potraktowała tego poważnie, jednak po roku otrzymała ponowne zaproszenie – siedzibę teatru i opery budowano dzień i noc, ale ukończono zgodnie z obietnicą. Nie wiadomo niestety jak dalej potoczyły się losy dwojga młodych, a budowla stoi po dziś dzień jako dowód wielkiej romantycznej miłości.
DZIEWUSZKO, SUVENIRY
Po zwiedzaniu nadszedł czas na zakup pamiątek. Co prawda po drodze mijaliśmy stragany, jednak asortyment sprawiał wrażenie odpustowego badziewia „made in china”. Przewodnik polecił nam uliczkę tuż obok Baszty Dziewiczej, gdzie ceny jak i jakość produktów były o wiele wyższe. Tradycyjną pamiątką z Azerbejdżanu może być dywan – jest tu wiele sklepików gdzie można wybrać coś dla siebie. Co ciekawe dywan jest tym cenniejszy im bardziej wydeptany, nowe więc specjalnie się postarza by zyskały na wartości. Kilka położono nawet na środku uliczki by zostały rozjeżdżone przez samochody. Taki upominek jednak ma dwie podstawowe wady – jest bardzo drogi i trudno go przewieźć. Po odwiedzeniu kilku sklepików i opędzeniu się od dość nachalnych sprzedawców zdecydowaliśmy się na równie piękne szale, od wyboru których mogło zakręcić się w głowie. Oczywiście nie obyło się bez targowania, choć inaczej niż w krajach arabskich gdzie cenę obniża się kilkakrotnie, tu można najwyżej odjąć z niej jakieś 20 % - specially for you. Nie można jednak wrócić do kraju z pustymi rękoma, zatem wymieniamy nie taką dużą znowu kwotę na towar dla siebie i rodziny. Mieliśmy szczęście – sprzedawca był jedną z trzech osób które spotkaliśmy i które mówiły po angielsku. Większość w ogóle nie zna tego języka, zatem dogadać można się tylko po rosyjsku. Tutejszy alfabet jest co prawda łaciński, ale z szyldów czy mowy nie można się wiele domyślić gdyż bardzo przypomina turecki (jako, że jest to kraj blisko z Turcją spokrewniony).
Co jeszcze warto przywieźć z Azerbejdżanu? Słynne są tutejsze alkohole – wódka, wino oraz samogon. Ten ostatni można nabyć na kolejnym bazarze w plastikowych butelkach, domowej produkcji. Znajdziemy tu zresztą wszystko – owoce i warzywa, całe stragany z suszonymi bakaliami, ziołami czy przetworami w słoikach, mięso (lekko już woniące) wystawione bez lodówek, oraz wszelkie elementy wyposażenia mieszkania – rurki, śrubki, deski klozetowe, armaturę; czego dusza zapragnie. Słynnego i zachwalanego samogonu nie odważyliśmy się kupić, spróbowaliśmy go jednak podczas tradycyjnej uczty - pachniał i smakował brzoskwiniami, zawierał też sporo procentów. Podobnie mocne było wino, aromatyczne i o głębokim smaku. Z potraw najlepszy był chlebek podobny do naszej pity – miękki, rozpływał się w ustach ale też bardzo zapychający. Do tego smaczne sery wędzone, całe pęczki zielonej pietruszki i anyżu, żurawina, pyszna chałwa... Kiedy przyszła pora na danie główne zdążyliśmy już nieźle się najeść. Kebab – czyli coś na kształt szaszłyka z mięsa mielonego okazał się nieco suchy, jałowy i bez smaku. Kolejne mięso było już lepsze choć odrobinę żylaste – prawdopodobnie była to jagnięcina, ale kelner tylko mruknął pod nosem nazwę więc możemy się mylić. Rodzaj naleśników smażonych na tłuszczu z farszem mięsnym lub szpinakiem udało nam się jeszcze jakoś upchnąć, ale przed ostatnią potrawą – ryżem zapiekanym z owocami, bardzo smacznym – musieliśmy zrobić sobie chwilę przerwy. Wykorzystali to gościnni kelnerzy dolewając nam co chwilę miejscowej wódki do kieliszków. Na szczęście głowa nas na drugi dzień nie bolała, i jeżeli coś nam dokuczało to raczej ukąszenia komarów, które w nocy zrobiły sobie niezłą ucztę nie dając nam spać.
A JEDNAK CHCEMY TAM WRÓCIĆ
O Baku można by pisać jeszcze wiele. O łaźni, do której nie wpuszcza się kobiet, a gdzie można delektować się sauną fińską i rosyjską, basenami, biczowaniem, masażami wykonywanymi przez mężczyzn i nacieraniem olejkami przez panie. O komunikacji miejskiej, która poza metrem i marszrutkami nie istnieje. O wszechobecnym naciąganiu i zawyżaniu cen – nawet gdy w menu widnieje cena kelner bezczelnie potrafi zażyczyć sobie więcej a na protesty odpowiedzieć że jest ono nieaktualne i je zlikwidować. O specyficznej atmosferze tego miasta, która sprawia że czujemy się zagubieni we wszechobecnym chaosie. O tym, że po powrocie do kraju nasze miasto wydało się nam takie nieznośnie szare, poukładane i przewidywalne. Brakuje nam tej odrobiny szaleństwa i spontaniczności.
Baku – miejsce, gdzie mieszają się kultury wschodu i zachodu, w którym bieda idzie w parze z bogactwem a tradycja z nowoczesnością. Stolica kraju, który miałby przed sobą olbrzymie możliwości, ale chociaż rozwija się sześć razy szybciej niż przeciętne państwo na świecie, ludzie są tu coraz biedniejsi a całą fortunę zbijają magnaci naftowi. A jednak... mamy nadzieję, że kiedyś raz jeszcze wciągniemy w płuca gorące powietrze pełne ropy.