W przewodniku zdjęcia nie wyglądają zbyt zachęcająco jednak na żywo wodospad okazuje się być dużo potężniejszy. Jest to przecież największy jeżeli chodzi o przepływ wody wodospad Europy. Obok niego na wzgórzu położony jest zamek-twierdza Laufen z dwóch stron otoczony przez rozszalały żywioł, z pozostałych chroniony niegdyś fosą. Dziś znajduje się tu schronisko młodzieżowe, restauracja, kasa i sklepik z pamiątkami. Kupujemy bilety i schodzimy w dół. Na kolejnych tarasach widokowych niepozorny początkowo przełom Renu prezentuje się coraz bardziej okazale. Huk rwącej wody zaczyna zagłuszać rozmowy, nad białą kipielą rozciąga się wielokororowa tęcza. Średni przepływ latem wynosi 600 metrów sześciennych na sekundę, teraz jest on niższy, ale mimo to przychodzi do głowy myśl z czego zbudowany jest pomost, że żywioł nie porwie go momentalnie ze sobą. Na środku znajduje się wyrzeźbiony przez lata skalny ostaniec, z urządzonym na nim punktem widokowym. Postanawiamy i my dostać się tam kursującym co chwila stateczkiem. Kupujemy zatem dodatkowe bilety na rejs i ruszamy. Trzeba wdrapać się na górę po coraz wyższych stopniach, zanim docieramy na szczyt ledwie zipiemy. Na szczęście widoki wynagradzają trud wspinaczki. Ze wszystkich stron otacza nas biała hucząca kipiel. Woda jest tak czysta, że trudno uwierzyć że Ren to najbardziej zabrudzona rzeka Europy. Cóż w każdym razie to nie Szwajcarzy tak się z nią obchodzą. Chętnie zostalibyśmy tu jeszcze trochę, bo słońce coraz bardziej grzeje i zachęca do chwili lenistwa w tak pięknych okolicznościach przyrody; jednak jeżeli chcemy zdążyć musimy już wyruszać. Po drodze jeszcze zatrzymujemy się na zakupy - chcemy nabyć nieco miejscowych przysmaków zaopatrzamy się więc w szwajcarski ser, czekoladę oraz (jakby inaczej) piwo. Zostaje tylko kawałek drogi do ostatniego punktu programu.