Kolejny pelen zwiedzania dzien, najpierw jednak zjedlismy sniadanie w indianskiej restauracji, gdzie po raz pierwszy od przyjazdu nikt nas co chwile nie wypytywal czy pyszne i jak sie mamy (na co obowiazkowo nalezy odpowiedziec ze swietnie, i jedzenie tez palce lizac, dobrze tez usmiechac sie szeroko caly czas). Syci moglismy odwiedzic pierwszy puknt programu - Painted Desert, czyli pustynie mieniaca sie kolorami rozu, a takze Blue Mesa, czyli fragment "pokolorowany" na szaro-niebiesko. Na tym terenie takze zamieszkiwali niegdys Indianie w swoich pueblach (mniej wiecej za czasow naszych pierwszych Piastow), pozostawiajac po sobie potomnym malowidla na skalach. Dalsza czesc zwiedzania to Skamienialy Las. Sa to drzewa pamietajace czasy dinozaurow, ktorym czesc ekspozycji jest takze poswiecona, maja nawet szkielety niektorych. Drzewa te zostaly przysypane ziemia, gdzie sobie skamienialy, a nastepnie na skutek erozji w wyniku roznicy temperatur i wiatru zostaly naturalnie odkopane i mozna je dzis podziwiac na powierzchni. Bron boze wynosic, o czym ostrzegaja tabliczki, zreszta nie dalo rady takich klamotow ukradkiem pod pacha zabrac ze soba. Po poludniu dotarlismy do celu - naszego hotelu na terenie rezerwatu Navajo i polozonego w poblizu naszej ostatniej w tym dniu atrakcji - Kanionu de chelly. Jest on mniej znany niz Grand Canyon co ma swoje odzwieciedlenie w ilosci zwiedzajacych. Podczas gdy tamten byl oblezony przez grupy turystow japonskich, hinduskich, amerykanskich a nawet kilku Polakow, a o miejsce do zrobienia zdjecia trzeba sie bylo scigac z innymi uzbrojonymi w aparaty zwiedzajacymi - tuaj cisza i spokoj. w dodatku sprzyja nam pogoda i przeciwlegla krawedz jest wyraznie widoczna, dzieki czemu i zdjecia wychodza duzo lepiej.