Rano zjedlismy indianskie sniadanie (jak sie okazuje nie rozni sie wiele od typowo amerykanskiego - jaja, bekon, kielbaski i to podawane nawet do gofrow na slodko). Na szczescie bylo tez cos dla normalnych ludzi czyli platki z (niestety zimnym) mlekiem wiec nie musielismy obzerac sie od rana swinstwami.
Pierwszy przystanek to Window Rock, male miasteczko zawdzieczajace swoja nazwe nietypowej skale a zarazem siedziba wladz Navajo.
Gwozdziem programu jednak ma byc Santa Fe, podobno najladniejsze miasto w USA. Wszystko tu zreszta jest najstarsze - kosciol, katedra na zachod od Mississipi, dom oraz ulica wiec nie wiadomo ile z tego jest prawda. Ma jednak na pewno swoj urok, dzieki specyficznemu stylowi.
Kosciol, ktory jako pierwszy na zachod od Mississipi uzyskal range katedry, zbudowany przez francuskiego arcybiskupa to chyba jedyny budynek nie wyglądający na zbudowany w ustawowo nakazanym stylu pueblo..
Kaplica Loreto z cudownymi schodami to największa atrakcja miasta. Podobno do ich budowy nie uzyto ani jednego gwozdzia, ponadto nie maja zadnych punktow podparcia. Przez dlugi czas byly niedokonczone gdyz budowniczego pechowo przeniosl na tamten swiat kuzyn arcybiskupa, ale pewnego dnia pojawil sie tajemniczy ciesla ktory dokonczyl dziela a nastepnie zniknal rownie szybko jak sie pojawil.
Ogólnie miasteczko robi wrażenie, choć za dużo trochę tu naj - najstarszy dom, ulica, kosciół. Wydaje się ze trochę to naciągane, niemniej jednak warto tu być i zrobić trochę pamiątkowych zdjęć.