Geoblog.pl    ontour    Podróże    Bornholm - 2007    Dzień 6
Zwiń mapę
2007
12
lip

Dzień 6

 
Dania
Dania, Østerlars
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 412 km
 
Obudziliśmy się w humorach raczej hmmm.... kiepskich. Był czwartek, możliwe więc, że dzisiaj popłynie Lady Assa. Może powinniśmy już wracać. W końcu i tak wszystko mieliśmy mokre, a jeżeli pogoda by się nie poprawiła to pozostanie tu jeszcze jeden dzień będzie bez sensu. A jeżeli byśmy wracali zgodnie z planem w piątek, co robić dzisiaj? Pilnować namiotu w razie kolejnej wichury, czy jechać do Almindingen i dalej dojść do Osterlars? Wątpliwości mieliśmy naprawdę sporo, postanowiliśmy zatem udać się autobusem do Osterlars, po drodze zahaczając o port by tam po wybadaniu sytuacji ewentualnie zmienić decyzję. Na szczęście wyszło słońce, była więc szansa, że namiot nieco przeschnie. Zdjęliśmy tropik i założyliśmy go od nowa, przywiązując go porządnie do pałąka. Mieszkający obok turyści podarowali nam ot tak cztery solidne śledzie, które z pewnością łatwiej oparłyby się wichurze niż zwykłe szpilki. Turyści ci zadziwili nas zresztą już wcześniej, a to dlatego że mieli niesamowitą przyczepę campingową - sterowaną pilotem. Wystarczyło postawić ją gdziekolwiek, nacisnąć guzik i bziuuuu, parkowała idealnie gdzie trzeba. Trochę w lewo? Bzzzz proszę bardzo. Może kawałek w tył? Jedno kliknięcie i gotowe. Cud techniki. Tak to można podróżować myśleliśmy z zazdrością... Tymczasem udaliśmy się na przystanek, a w porcie ku naszemu zaskoczeniu i radości cumowała Lady Assa. Cudownie. Skoro płynęła dzisiaj, z pewnością popłynie i jutro, będziemy więc mogli spokojnie wrócić. Na wszelki wypadek jednak kazaliśmy rodzinie zatelefonować do biura i upewnić się co do tego, my zaś spokojniejsi pojechaliśmy do Osterlars. Po drodze czekała nas przesiadka w ulubionym Svaneke. Tym razem postanowiliśmy zaliczyć kościółek, otynkowany na sympatyczny rudawo-pomarańczowy kolor, zakupiliśmy też (w browarze bo w markecie się skończyło) piwo czekoladowe. Już w autobusie zastała nas wiadomość, że niestety jutrzejsza Lady Assa nie popłynie. W tej sytuacji podjęliśmy błyskawiczną decyzję o przyspieszonym powrocie najbliższym BAT-em do Nexo. Przy odrobinie szczęścia powinniśmy zdążyć na prom. Tak czy owak, mieliśmy godzinę na zwiedzenie kościółka, największej z czterech rotund, która akurat była udostępniona do zwiedzania. Co prawda przy zachmurzonym niebie kościółek nie prezentował się tak okazale jak w pełnym słońcu, w dodatku był wręcz oblężony przez turystów, ale i tak robił wrażenie. W środku kręte schodki prowadziły do dzwonnicy a z wąskich okienek rozpościerał się widok na okoliczne pola i pobliskie miasteczko. Obowiązkowe obfotografowanie wszystkiego i no cóż... Pora wracać na autobus, bo musimy przecież jeszcze zwinąć namiot. Tylko że jakoś tak... żal odjeżdżać. Słońce co prawda nie świeciło, ale pogoda wcale nie była najgorsza, do zwiedzania się nadawała. A z oddali tak zachęcająco szumiał Almindingen... Rzucać to wszystko i wracać już do Poznania? A może jednak.... Może by tak zostać do soboty i płynąć z Ronne? Czas płynął nieubłaganie, decyzja musiała być szybka. Jakby dla zachęcenia nas, zza chmur wychyliło się kilka słonecznych promieni. Zostajemy. Pora więc ruszać, bo do Almindingen mamy jeszcze kilka kilometrów. Ponieważ kolejny raz trzeba było zdążyć na autobus - z Aakirkeby, musieliśmy wykreślić z naszych planów Rokkesten - jego zobaczenie wiązałoby się z nadłożeniem 4 kilometrów. Kierujemy się więc do Ekkodalen, przez las. Trzeba tu wspomnieć, że jest to twór całkowicie sztuczny, gdyż drzewa rosnące tu niegdyś zostały wykarczowane przez miejscową ludność jako budulec. Dopiero ówczesny władca zakazał tego procederu i otoczył teren murem. I tak oto naszym oczom ukazała się ta przeszkoda - murek wysoki na nie więcej jak metr. Ale dla Duńczyka nie wolno znaczy nie wolno, nikt więc nie ważył się złamać zakazu, posadzono nowe drzewa i dzięki temu rośnie tu jeden z większych kompleksów leśnych w tym kraju. Legenda mówi, że jest on zaczarowany i że mieszkają w nim trolle. Z pewnością jest wart zobaczenia, choć po zwiedzeniu Paradisbakkerne spodziewaliśmy się raczej nieco więcej, a tu no cóż... Las jak las... Dolina Echa prezentowała się natomiast znakomicie, chociaż echo odbijało się tu zaledwie raz co psuło atrakcyjność całej zabawy. Chwila odpoczynku, usiedliśmy na chwilę by zjeść kanapki. Mieliśmy za sobą siedem kilometrów, kolejnych pięć musieliśmy jeszcze pokonać, a jeżeli chcieliśmy zdążyć na autobus - mieliśmy na to godzinę. Zadanie nie do wykonania? Nie można przecież poddać się bez walki. Ruszyliśmy szybkim marszem do Aakirkeby, dawnej stolicy Bornholmu, pędząc szosą jak Korzeniowski. Zegar cały czas tykał, drogi ubywało bardzo powoli, a my z wywieszonymi językami tracąc powoli nadzieję na sukces cały czas szliśmy, szliiiśmy, i szliiiiiiiiśmyyyy. I co? Ha! Byliśmy nawet przed czasem! Cóż to była za ulga usiąść wygodnie w autobusie. A jaki ból, kiedy trzeba było ponownie wstać. Dopiero wtedy nasze nogi dały nam popalić, odwdzięczając się za forsowny marsz. Jakoś jednak poczłapaliśmy jeszcze do marketu zrobić zakupy na dodatkowy dzień i dodatkowo ciacho - zasłużyliśmy sobie! Bogatsi o kolejne bąble na stopach dotarliśmy na kamping, gdzie zjedliśmy pyszne danie gotowe z puszki - kurczak w curry z ryżem, oraz spaghetti Napoli z miniaturowymi kiełbaskami. A potem tradycyjnie oglądanie zdjęć, "Władcy Pierścieni" z duńskimi napisami, piwko czekoladowe i fantastyczne ciasto - jedynie niefrancuskie w cukierni, placek z owocem. Przyjemnie było po tak miłym wieczorze położyć się spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
ontour
Justyna i Paweł
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 72 wpisy72 6 komentarzy6 190 zdjęć190 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.09.2010 - 19.09.2010
 
 
23.02.2011 - 27.02.2011