Na granicy ze Szwajcarią będącej bądź co bądź także granicą Unii Europejskiej nie napotykamy żadnej kontroli. Właściwie jedynym znakiem że znaleźliśmy sie w innym kraju jest sporo niższa cena benzyny (niższa nawet niż w Polsce zresztą). Autostrady są tu płatne (wykupuje się winietę), może węższe niż w Niemczech, ale i tak dla nas taka infrastruktura jeszcze długo będzie niestety nieosiągalna. Podziwiając malownicze widoki (i krowy na łąkach, które okazują się nie być wcale fioletowe) docieramy w końcu do celu. St Gallen to średniej wielkości miasteczko (70 tysięcy mieszkańców), ale starówka tu jest podobno jedną z najładniejszych w Szwajcarii. Rzeczywiście - ładne kamienice, strzeliste wieże kościołów, czyste ulice - to robi wrażenie.Ulicami suną trolejbusy, autobusy i tramwaje - te ostatnie wjeżdżają także na dworzec kolejowy. Ludzie chętnie sami przychodzą z pomocą nam, obcokrajowcom - tłumaczą jak gdzie należy się dostać, kierowcy w komunikacji miejskiej kasują uczciwe stawki za bilet (początkowo myśleliśmy że trzeba będzie zapłacić więcej, co niejeden z pewnością by wykorzystał). Dworzec PKP gdzie mamy przesiadkę zupełnie nie przypomina przeciętnego polskiego dworca - w kątach nie walają się śmieci, można oprzeć się o ścianę bez obawy przyklejenia się do niej, nozdrzy nie drażni specyficzna kombinacja woni środków dezyfekujących i brudu. Widocznie można i tak...
Sankt Gallen to stolica kantonu o takiej samej nazwie - wzięła się ona od Św. Galla; mnicha, który w 612 roku założył tutaj pustelnię przekształconą później w ośrodek zakonny (było tu opactwo benedyktyńskie). Pozostałość po tych czasach - katedrę Sant Gallus i Otmar - możemy podziwiać do dzisiaj. Wrażenie robi zwłaszcza główna fasada wyglądająca jakby doklejona do reszty. Chcieliśmy uwiecznić ją na zdjęciu w pięknej wieczornej scenerii, niestety punktualnie o 22.00 wyłączono podświetlające ją reflektory i budynek podobnie jak inne zabytki pogrążył się w mroku. nieco po omacku wróciliśmy zatem na parking i ruszyliśmy na nocleg do Zurychu.