Sobota to przemierzanie wielkich rownin - i faktycznie, jechalismy wiele kilomterow prosto, na plaskim jak stol terenie. Wokol tylko prerie i pasace sie krowy - glownie te przeznaczone na steki.W koncu wjechalismy do Colorado - zdaniem mieszkancow jest to najpiekniejszy ze wszystkich stanow - no ale w sumie coz maja twierdzic innego. Fakt faktem - mozna tu spedzic caly miesiac i nie nudzic sie ani troche, bo bogactwo parkow narodowych pozwala na zwiedzanie roznorodnych obszarow. Na wjezdzie powitalo nas profesjonalnie zorganizowane visitor center, gdzie wolontariusze sluzyli kawa, informacja, mapami i folderami. Przed wejsciem pysznily sie metalowe bizony. Troche dziwne, ze najwieksza atrakcja turystyczna sa tu wlasnie bizony i Indianie ktorzy wczesniej zostali prawie doszczetnie wybici i zamknieci w rezerwatach. Ale i na to znajdzie sie sposob - oto tuz obok stoi piekny blaszany wigwam w ktorym mozna nawet zjesc wlasne kanapki. Jest tu jednak takze cos ciekawego - pomnik kuriera z poczty konnej - dawno temu taki "listonosz" byl w stanie pokonac w ciagu dnia odleglosc ok 300 km. Po drodze mijamy jeszcze Denver - duze miasto pieknie polozone wsrod Gor Skalistych. Gory te sa w ogole bardzo malownicze, nie zapowiadaja ich zadne mniejsze pagorki i przedgorza - po prostu nagle z terenu plaskiego jak stol zaczynaja pietrzyc sie osniezone szczyty, wsrod ktorych bedziemy jechac kolejnego dnia.
Wreszcie docieramy do Colorado Springs - ci ktorzy pamietaja je z pewnego serialu mocno sie rozczaruja, gdyz po slynnej lekarce nie ma tu dzis sladu, a samo miasto to narciarski kurort pelen hoteli i szklanych wiezowcow. Generalnie nie ma tu za wiele do zwiedzania, jedynym miejscem wartym uwagi jest polozony nieopodal "Garden of Gods" czyli park skladajacy sie ze skalnych ostancow.